+4
marcin_87 14 stycznia 2015 22:41
Zakochani w Rzymie

Filmowa sceneria, uśmiechnięci Włosi i pyszne jedzenie. To pierwsze skojarzenia przychodzące na myśl o słonecznej Italii. Perełką (może raczej jedną z wielu perełek) tego kraju jest niewątpliwie Rzym. Tam wszystkie te wyobrażenia atakują z potrójną siłą. Rzym jest miejscem, gdzie można usiąść przy stoliku (najlepiej w bocznej uliczce) z pyszną kawą w ręce i godzinami przyglądać się otoczeniu. Ludziom, budynkom, krajobrazom.



Jedynym minusem (z resztą nie tylko Rzymu, tyczy się to wszystkich typowo turystycznych miejsc) jest masa turystów. Na szczęście takie zjawisko spotyka się w miejscach, które „koniecznie trzeba zobaczyć”.



Skręcając z wytyczonych przez przewodniki szlaków można usiąść w spokoju i chłonąć niezwykłą atmosferę Rzymu…








Bravo Roma!

Brawa przy lądowaniu? Też mam ochotę ze szczęścia bić brawo, bo boję się latać i lądowanie dla mnie to najmilsza część podróży. Jakie to szczęście ogromne kiedy koła dotykają płyty lotniska… ale to dopiero początek każdej podróży, prawda?

Uwielbiam jeździć po świecie i choćby miało padać, grzmieć, wiać niemiłosiernie to nic nie zepsuje tej najlepszej aury, która Cię otacza kiedy masz włączony tryb podróżnika.Wysiadamy z samolotu na lotnisku tanich linii lotniczych w miejscowości Ciampino, słońce świeci, ciepło jak na grudzień, mogliśmy wziąć cieńsze kurtki.

Dotrzeć z lotniska można na kilka sposobów, od tanich, nieco zagmatwanych, poprzez nieco droższe, ale proste, po te najszybsze i najdroższe, które zawiozą Cię tam gdzie chcesz i kiedy chcesz. Taryfę odpuszczamy, najtańszą opcję też, nie spaliśmy całą noc, nie mamy głowy do przesiadek… Wybieramy busa, droższy chyba o euro, ale zawozi nas bezpośrednio pod dworzec główny w Rzymie – Termini. Podróż w zależności od pory dnia trwa od 20 do 90 minut (warto mieć to na uwadze, kiedy spieszymy się na samolot).

Nie możemy doczekać się zwiedzania, ale musimy się zameldować w hotelu i nieco przespać, więc kierunek- hotel. Wychodzimy z autobusu i… Osiem kilometrów w deszczu…





Źle? W życiu! Rzym w deszczu wygląda wspaniale, światła odbijające się od kostki brukowej, zapach drzew i kwiatów, ludzie spieszący się na spotkania, do pracy, a my? Zauroczeni tym miejscem jak mało którym. Ruiny przypominają nam na każdym kroku o czasach, kiedy to ulicami przechadzali się najwięksi władcy, papieże, nieco później da Vinci, Buonarotti, bardziej znany, jako Michał Anioł. Czuć nawet tajemniczość i bogactwo kulturowe tego miejsca jak z książek o Robercie Langdonie. Jesteśmy tu dopiero 2 godziny, nieco mokrzy, trochę nam zimno, ale chłoniemy to miasto całymi sobą, każdym wdechem, każdym spojrzeniem..









Wiemy, że Rzym wyląduje na naszej liście top 10 już teraz.. zobaczymy jak będzie potem… Póki co Wieczne Miasto zasługuje na gromkie brawa, jeszcze większe jak te w samolocie :)


Raindrops keep fallin’ on my head

Billy Joe Thomas potrafi nastawić pozytywnie do deszczu. Ta piosenka była w wielu filmach i chyba za każdym razem ktoś, gdzieś tańczy na ulicy zadowolony, kiedy na twarz lecą mu kolejne krople ciepłego majowego deszczu…

A co jeśli to grudzień i w dodatku jest zimno?

Nic, pomyślałem i położyliśmy się spać wykończeni po dobie bez snu…

Lekki stukot w okno, ciemno, klaksony gdzieś w oddali nieco przytłumione… Ocknąłem się, podleciałem do okna i… Google się nie myliło… Pada…



Wypoczęci, wyspani, umyci, ale głodni ruszamy więc w Rzym. Na Bookingu trochę nas straszyli, że hotel daleko od wszystkiego, że dzielnica szemrana, że wi-fi działa tylko w pobliżu recepcji, nieco zdeterminowani przez coraz głośniejsze żołądki postanawiamy wyjść stawić czoła demonom Bookingu! Wychodzimy z hotelu i… ludzi pełno, siedzą w restauracjach, piją kawę, wina, piwa, jedzą pizzę, kanapki, makarony… Po 10 minutach od opuszczenia hotelu ciągle żyjemy, jest dobrze.



Znajdujemy fajną małą knajpkę z pizzą na wynos i wybieramy z pośród kilku rodzajów. Jeden kawałek z pomidorami koktajlowymi, a drugi z tuńczykiem, dostajemy pudełko i dalej w drogę. Nie wiem czy to głód, czy to zachwyt Rzymem, czy po prostu ta pizza była jedną z lepszych jakie jedliśmy. Na pewno wszystko to miało wpływ, ale włosi do jedzenia przykładają naprawdę spora wagę. Wydaje nam się, że po prostu dbają o jakość składników, potrafią je odpowiednio dobrać, a to wszystko przyprawić szczyptą miłości do gotowania. Już wiemy, że dzisiaj na jednej pizzy się nie skończy, a jest 19 i jesteśmy już jakby nie patrzeć po kolacji.



Dochodzimy do pierwszej znaczącej atrakcji w Rzymie Piramidy Cestiusza – najlepiej zachowanej i największej piramidy w tym mieście, oczywiście służy jako grobowiec i robi duże wrażenie. Nie tylko dlatego, że ma 2000 lat, ale dlatego, że idąc sobie ulicami osiedla dostrzegasz stacje metra, obok tramwaj i autobus, ludzi pijących kawę z ekspresu, a tu nagle wyrasta wam za zakrętem piramida! I robi wrażenie dlatego, że pomimo nowoczesności jaka ją otacza stoi i króluje nad nią. Stoi dumnie i przypomina o tym, że jesteśmy w miejscu, które jest kolebką kultury współczesnej Europy. I robi to w naprawdę imponujący sposób. Rzym przypomni nam o tym jeszcze nie jeden raz… a całe mnóstwo.







Kawałek dalej, no może spory kawałek dalej, stoi amfiteatr Flawiuszów, symbol Rzymu i chyba całych Włoch. Mowa oczywiście o Koloseum, miejscu, które dostarczało wrażeń dla około 50 tysięcy (dla porównania stadion narodowy ma podobną pojemność) rządnych krwi widzów. Na scenie występowali gladiatorzy czy dzikie zwierzęta, a walka zawsze kończyła się przynajmniej jedną śmiercią. Drewniana podłoga areny wykonana była z drewna pokrytego piaskiem, który zabezpieczał przed ślizganiem się i… wchłaniał rozlaną krew. Widownia była podzielona na 3 stopnie, najniższy dla włodarzy, seniorów i oficjeli, środkowy dla bogatych mieszkańców Rzymu, a najwyższy dla plebsu. Był jeszcze taras, zarezerwowany dla władców, senatorów i VIP-ów.

Koloseum miało okazje być zamkiem, kościołem (kiedy wybudowano małą świątynię), a z areny zrobiono cmentarz. Później zostało ogłoszone miejscem męczeństwa chrześcijan, aby na sam koniec zostać jednym z siedmiu nowych cudów świata (2007).









Działo się, oj działo… a jak jest teraz?
Świat się zmienia, Koloseum nie, ale wszystko dookoła niego już tak… Nikt nikogo nie morduje, a gladiatorzy tylko pozują do zdjęć. Uliczni artyści pokazują swoje umiejętności malowania sprayem tak, jak robią to chyba na całym świecie (a przynajmniej od Ustki po Rzym), sprzedawcy oferują owoce, napoje i kijki do selfie (!), nawet rikszą się przejedziemy, jeśli chcemy.







Wiele się zmieniło, wiele się jeszcze zmieni. Koloseum może nie chce pokazywać nam przeszłości i całego tego okrucieństwa, może chce nam pokazać, że jednak świat i ludzkość zmieniają się na lepsze?



Z całego zamysłu wytracają nas żołądki, które chyba po wcześniejszej pizzy domagają się ze zdwojoną siłą nowych doznań kulinarnych. W zasadzie przez cały pobyt we Włoszech ani razu nie czułem się najedzony. Zawsze coś bym zjadł, chociaż gryza, może bardziej dwa. Co uliczkę czułem zapach pizzy czy makaronów, a lody? To nie te lody kulki, jakie znamy.. Oj nie… Włoskie gellato to sztuka, najprostsza, która zachwyca od pierwszego spojrzenia, a wszystkie Wasze zmysły oszaleją, kiedy spróbujecie. Nawet Lonely Planet pisze, że włoskie lody są najlepsze, a uwierzcie mi, że jest to bardzo skromna recenzja.

Najlepiej po prostu spróbujcie sami.



Na wieczór zostawiliśmy sobie kolejny z „żelaznych punktów” Rzymu – najlepiej zachowaną świątynię licząca 2000 lat – Panteon.

Księżyc w pełni rozświetla ściany budynku, w oddali słychać śpiew, mimo gwaru echo męskiego głębokiego głosu odbija się od fasad kamienic i dociera do naszych uszu, w powietrzu czuć zapach ulic po deszczu, świeży i rześki.

Dochodzimy do placu przed Panteonem. Śpiewak operowy Antonio Nicolosi swoim wykonaniem „Time to say goodbye” wprawia nas w osłupienie. Magia tego miejsca jest nie do opisania, mimo gwaru słychać tylko śpiew, odbija się od budynków, jest głośny, wyraźny i przenikliwy. Lekki szum fontanny dodaje jakby analogowego brzmienia, a patrząc wprost na Panteon mamy wrażenie jakby czas stanął w miejscu i to dawno temu. Nagle muzyka przestaje grać, Antonio śpiewać, słychać brawa. Panteon wygląda już łagodniej, co prawda stracił nieco na mistyczności, ale mimo to dalej zachwyca i to w zasadzie nie tyle sam budynek, co wszystko dookoła. Ludzie, artyści, kawiarnie, restauracje, nawet pogoda, a przecież zimowa i deszczowa. Nie mamy pojęcia co nadaje temu miejscu takiej magii i może lepiej, aby tak zostało.















Wchodzimy do środka, bo zaraz zamykają (wstęp wolny). Na środku kopuły, która jest uważana za największe osiągniecie architektoniczne Rzymian znajduje się oculus (otwór), który przepuszcza światło i powietrze do wnętrza. Naprzeciw wejścia znajduje się rzeźbiony, główny ołtarz. Ludzi nie było wiele, więc w spokoju chłonęliśmy klimat tego niezwykłego miejsca. Wychodząc marmurową zdobioną posadzką czujemy się zmęczeni dzisiejszymi wrażeniami, czas na nas, kierunek – hotel.
Do hotelu dochodzimy po godzinie, zmordowani, przemoczeni, ale co z tego? Trochę padało, ale jakoś szczególnie nam to nie przeszkadzało, w końcu jesteśmy w Rzymie i w drodze powrotnej każde z nas pod nosem nuciło „Raindrops keep fallin’ on my head” ;)

cdn.

Zapraszamy również na naszego bloga :)
https://maybeeblog.wordpress.com/

Część druga:
http://marcin_87.fly4free.pl/blog/334/zakochani-w-rzymie-cz22/

Dodaj Komentarz

Komentarze (5)

piksel 17 stycznia 2015 12:04 Odpowiedz
Rzym nocą , bardzo ładne fotki , mimo tego że te miejsca widziałem wiele razy to zdjęcia pokazują je inaczej
wukash 17 stycznia 2015 17:55 Odpowiedz
Piękne zdjęcia!
marcin_87 17 stycznia 2015 19:21 Odpowiedz
Dziękujemy bardzo :)
kazik_1983 19 stycznia 2015 19:26 Odpowiedz
zdjecia na swoj sposob ladne, okreslilbym je jednak jako "makabryczne". jakbym nie wiedzial ze Rzym noca wyglada inaczej to niechcialbym tam jechac i ogladac czegos takiego. ale z drugiej strony, gratuluje , zdjecia robia na mnie duze wrazenie. nawet sie zastanawiam w jaki sposob osiagnoles taki efekt.
marcin_87 19 stycznia 2015 22:38 Odpowiedz
Dziękuję :) żaden ze mnie fotograf, więc zdjęcia na pewno nie powalają, ale taki efekt to po prostu względnie krótkie czasy naświetlania, żebym mógł fotografować "z ręki" :) lecieliśmy wizzem z bagażem podręcznym i trochę bałem się zabrać statyw. Bardzo się cieszę, że zdjęcia robią wrażenie, to naprawdę budujące :)